Co widzisz gdy patrzysz na krzyż?
Dzisiejsze święto kieruje nasz wzrok na krzyż. Skupia na nim naszą uwagę. Oczy wszystkich ludzi od dwóch tysięcy lat spoglądają na człowieka, który kona na krzyżu. I spojrzenia te przyjmują wieloraki wyraz.
Byli tacy, którzy patrzyli z pogardą – jak żydowskie elity, które doprowadziły do skazania Jezusa i nawet podczas Jego konania, nie szczędziły Mu obelg i prowokacji: „Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!” (Mt 27,40). Nie potrafili zobaczyć w Jezusie nikogo poza bluźniercą i wrogiem. Kogoś, kto jest zagrożeniem, kogo trzeba natychmiast usunąć.
Byli tacy, którzy patrzyli z obojętnością żołnierzy, dla których to widok jakich wiele. Kolejny skazaniec, kolejny rozkaz, który trzeba wykonać. W ich pamięci obraz ukrzyżowanego Jezusa nie zostawi szczególnego śladu, choćby byli świadkami niezwykłych zjawisk. One są możliwe do odczytania jedynie przez ludzi wiary. Dlatego ci, przejdą niewzruszenie nad tym widokiem, jak nad każdym innym, ale wcześniej będą chcieli zapewnić sobie brutalną rozrywkę i złupić co się da, choćby to miała być szata skazańca.
Byli tacy, którzy patrzyli przelotnie jak przechodnie, których było wielu, bo miejsce Jego ukrzyżowania znajdowało się niedaleko jednej z dróg prowadzących do Świętego Miasta. Podróżni, kupcy, pielgrzymi, którzy w tych dniach z diaspor różnych części świata przybywali na święto do Jerozolimy. Ci patrzyli przelotnie, choć nie bez zaciekawienia, zastanawiając się, czyja to śmierć spowodowała takie zamieszanie?
Byli tacy, którzy patrzyli wyczekując sensacji, jak tłumy, które zawsze są jej żądne. Jak ten tłum, który szedł za Nim do Jerozolimy, w wyczekiwaniu nowych cudów i znaków, ten który przed kilku dniami słał swoje płaszcze przed Nim wyśpiewując „Hosanna”, i ten z którego rekrutowali się ci, którzy tego dnia krzyczeli „Na krzyż z nim!”
Byli tacy, którzy patrzyli z niedowierzaniem, jak przyjaciele Jezusa, ukryci w tłumie uczniowie, którzy nie tak wyobrażali sobie przyszłość. Którzy mieli względem Niego wielkie plany i przy Nim snuli plany o swojej świetlanej przyszłości. Złamani Jego cierpieniem obejmowali go współczującym spojrzeniem, pełni niezrozumienia i rozczarowania, żalu i pustki. Razem z Jego śmiercią, życie rozsypało się im w rękach, a byli przekonani, że właśnie zyskali nad nim panowanie.
Byli tacy, którzy patrzyli przejęci bólem, ale mimo ogromu tego bólu potrafili dalej patrzeć z wiarą – jak Jego Matka. Jej spojrzenie pełne miłości, choć przyćmione łzami pozwoliło jej dostrzec w Ukrzyżowanym, nie kogoś chłostanego przez los, bezradnego, porwanego przez wir wydarzeń rozpętanych przez Jego wrogów. Ale kogoś, kto w ostateczny sposób chce okazać swoją miłość, oddając swoje życie za życie drugiego człowieka.
Wydaje się, że to stara historia. Przebrzmiały w czasie epizod sprzed dwóch tysięcy lat. A jednak wszystkie te spojrzenia odbijają się nieustannie w naszych oczach.
Wyziera z nich ta sama pogarda i drwina, gdy biorę Jezusa za nieżyciowego wariata, czytając w Ewangelii, że mam dobrze czynić tym, którzy mnie krzywdzą, nadstawić drugi policzek tym, którzy mnie biją. Pełne gniewu odrzucenie, kiedy czytam, że Bóg mi nie przebaczy, jeśli ja nie przebaczę – temu ojcu, który mnie molestował, albo matce, która mnie biła, czy rodzicom którzy zawsze byli nieobecni, a może koszmar pijackiego domu i niepewnego jutra – win, których nie da się wybaczyć.
Widać w nich te samą pustkę i obojętność, kiedy odklepuję grzecznie, z poczucia obowiązku codzienne pacierze, kiedy odkładam z ulgą odmówiony brewiarz, kiedy bezrefleksyjnie odhaczam kolejną Mszę Świętą – z niechęcią i znużeniem, których już nawet nie chce mi się ukrywać. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby uszczknąć coś z godności Jezusa i połechtać swoje ego szacunkiem jakim otaczają mnie ludzie ze względu na miano świątobliwego plebana, pobożnej siostry, czy gorliwego katolika.
Jest w nich ciekawość przelotnego spojrzenia, kiedy słucham o problemach moich znajomych, o życiowych kłopotach, większych i mniejszych tragediach, po czym z zapałem ofiaruję się w trzymaniu za nich kciuków i żegnam się pospiesznie z poczuciem ulgi. Bo zatrzymanie się nad cudzym problemem to zbyt duży wysiłek, przecież każdy ma dość własnych.
Jest w nich wyrzut i zawód, i bez miary rozczarowanie, kiedy po tylu latach bycia przykładnym katolikiem, spotyka mnie nieuleczalna choroba, śmierć bliskiej osoby, wielkie, niezawinione zło z rąk drugiego człowieka. „Gdzie jest Bóg? Dlaczego ja?” – jest wtedy treścią modlitwy, tak wierzącego jaki i niewierzącego.
Na te wszystkie spojrzenia nas stać. Były naszym udziałem niezliczoną ilość razy, w tych lub innych okolicznościach. Czy stać nas jednak na spojrzenie pełne wiary? Wiary w to, że nawet na krzyżu, Bóg nie stracił kontroli nad światem, ani nad moim życiem. Że to co przed moimi oczyma jawi się jako misterium zła, jest tajemnicą mądrości i miłości. Że Bóg nie jest okrutny, ale dobry. Tylko od epizodu w raju często zdarza nam się mylić w ocenie tego na co patrzymy.
Ewangelia:
Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”. (J 3,13-17)

To jest blog chrześcijański. Znajdziesz tu informacje o niezwykłych świętych, o najważniejszych chrześcijańskich cudach i relikwiach. Poznasz treść najważniejszych objawień maryjnych z całego świata, znajdziesz swój prywatny modlitewnik. Możesz też wziąć kilka lekcji walki duchowej, albo poczytać komentarze do najciekawszych fragmentów Ewangelii.
JG