jesus-removing-the-money-lenders-from-the-temple-james-edwin-mcconnell

Żydowscy kapłani, włoska mafia i Ty

Oczywiście chodziło o pieniądze. Kajfasz postanowił wykorzystać swoją pozycję arcykapłana i zrobić na tym dodatkowy interes. Jeśli Prawo nakładało na lud określone obowiązki związane z podatkami na świątynię, które płatne były tylko w jednej walucie – świątynnych syklach, a trzy razy w roku każdy pobożny Żyd miał obowiązek stawić się w świątyni i złożyć swoje ofiary, przybywając nie tylko z każdego zakątka kraju ale również z wielu diaspor położonych w innych częściach świata, to zdrowy rozsądek nakazuje założyć kantorek lub kilka i zarobić na wymianie walut. Podobnie ze zwierzętami ofiarnymi. Nikt przecież podróżując z odległych części kraju, albo np. z Egiptu nie targał ze sobą bydlęcia. Zwierzę, najwygodniej było kupić na miejscu. Handel, był więc bardzo dobrym interesem i Kajfasz postanowił z tego tortu wykroić spory kawałek dla siebie, dlatego w roku 30 n.e. zezwolił na sprzedaż na terenie świątyni. Innymi słowy, rozkręcił biznes na dziedzińcu pogan i skierował strumień pieniędzy prosto do swojej kieszeni. Kursy wymiany walut czy ceny zwierząt były oczywiście odpowiednio zawyżone, byłoby przecież nierozsądne nie skorzystać ze swojej uprzywilejowanej pozycji i wymuszonej przepisami Prawa sytuacji.

Można pomyśleć – cóż w tym złego? Kajfasz odpowiedział na wielką potrzebę wierzącego ludu i wielu wybawił z kłopotu. Ale zapominamy, że przed Kajfaszem, przez setki lat wybawiali ludzi z kłopotu sprzedawcy i sklepikarze spod stóp Góry Oliwnej. To tam do tej pory lud zaopatrywał się we wszystko co było konieczne na potrzeby kultu. I ten świetnie funkcjonujący biznes mógł być solą w oku arcykapłana, skoro zdecydował się podjąć konkurencyjne przedsięwzięcie.

Świątynia musiała się zmienić nie do poznania. Gwar pielgrzymów, upał, ryk zwierząt, fetor ich odchodów, tłumy ludzi, ścisk, krzyki sprzedających – zwołujących ludzi do swojego stoiska, przekomarzania i spory sprzedających, próbujących wschodnim zwyczajem dokonać transakcji przez zwyczajowe, długie negocjacje. A miało to być miejsce modlitwy i spotkania z Bogiem. Być może to właśnie tłumaczy tak zdecydowaną i gwałtowną reakcję Jezusa.

Najprawdopodobniej nie zrobił wielkiej rozróby i nie wypędził wszystkich ze świątyni. To czego dokonał, traktować należy raczej jako figurę i gest prorocki, który ma swoje symboliczne znaczenie sprzeciwu. Gdyby wybuchły jakieś większe zamieszki, natychmiast zareagowaliby żołnierze rzymscy stacjonujący w Twierdzy Antonia, którzy podczas Paschy i innych świąt byli szczególnie czujni, z obawy przed zamieszkami i powstańczymi rewoltami. Jerozolima i cała Judea były przecież okupowane przez rzymskiego wroga, a w narodzie ciągle tliła się nadzieja na Mesjasza, który wyzwoli lud spod jarzma niewoli. W trakcie świąt rzymianie działali więc jak stołeczna policja, podczas ligowych meczy na stadionie Legii, kiedy ściąga do miasta dodatkowych funkcjonariuszy z innych miast i województw.

Tak więc epizod z powywracaniem stołów i wyrzuceniem bankierów nie był znaczny, w sensie zakłócania porządku publicznego, skoro nie było konieczności interwencji służb porządkowych, był jednak na tyle wymowny, że uruchomił natychmiast reakcję kapłanów – głównych beneficjentów procederu. Jakim prawem to czynisz? – pytali. I od tej pory szukali sposobu, aby go zabić – jak podaje ewangelista. Okazuje się więc, że podważenie autorytetu kapłanów i uczonych w Piśmie przez ich krytykę, to nic w porównaniu z kłopotami jakich można sobie napytać, kwestionując ich źródła przychodu. Może włoscy „biznesmeni”, sposób ostatecznego rozwiązywania takich spraw podpatrzyli w Biblii?

Tymczasem świątynia była święta, poświęcona Bogu – to znaczy w kulturze semickiej „odłożony na bok”, „wyłączony z użytku świeckiego”, „wyłączony ze świata”. Miała się rządzić innymi prawami, miała być sferą sacrum, a kapłani i lewici mieli czuwać nad jej świętością.

Sprowokowany przez kapłanów Jezus zapowiada nową świątynię, którą wzniesie On sam – świątynię swojego ciała. A św. Paweł wyjaśnia, że my nią jesteśmy. My wszyscy zanurzeni przez chrzest w Chrystusie. Jeśli jestem świątynią Boga, to co oznacza moje „odłożenie na bok”, „wyłączenie ze świata”, moje „sacrum”? Co to może oznaczać w praktyce? Może na początek powinno skłonić do refleksji, czy mam takie miejsca w życiu, które są jak biblijny dziedziniec pogan, w których króluje pieniądz, a powinien królować Bóg?

Ewangelia:
Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie, oraz siedzących za stołami bankierów. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska”. Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: „Gorliwość o dom Twój pożera Mnie”. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: „Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz?”. Jezus dał im taką odpowiedź: „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”. Powiedzieli do Niego Żydzi: „Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni?”. On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy zatem zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus. (J 2,13-22)